Christiania to dziwne miejsce, jedni ją kochają i podziwiają, drudzy zaś nienawidzą. Pierwsi postrzegają ją jako utopijny raj, drudzy natomiast z całego serca pragną by zniknęła. Ale czym właściwie jest Christiania?

Cofnijmy się do 1971 roku.

Wtedy to dawne koszary w porcie Christana zostały zajęte przez squattersów. Niejaki Jakob Ludvigsen proklamował utworzenie Wolnego Miasta Christiania. W założeniu miało być to miejsce, w który powstanie równa pozbawiona podziału wspólnota. Społeczność tą miały tworzyć niezależne jednostki w pełni wolne w swojej naturze. Ten hipisowsko utopijny pomysł spotkał się z nie lada zainteresowaniem. Raptem w kilka lat budynki koszar przerodziły się w miasto zamieszkane przez kilka tysięcy ludzi. Prężnie rozwijała się tam sztuka i kultura. To tyle historii.

Christianię odwiedziłem w sierpniu 2018 roku.

Teraz przejdźmy do moich wrażeń z tego niecodziennego miejsca. Christianię odwiedziłem w sierpniu 2018 roku i już po przekroczeniu granicy Wolnego Miasta poznałem jedną z zasad tam panujących – zakaz poruszania się samochodami. Po grzecznym zawróceniu i przeprosinach przeparkowałem auto i przekroczyłem „mury” miasta, tym razem na piechotę. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to kolory. Prawie wszystkie budynki przyozdobione są barwnymi graffiti, wymyślnymi muralami i innym szeroko pojętym street art’em. Mój rekonesans przerwała pewna pani pytająca (o dziwo po angielsku) o godzinę. Spojrzałem na zegarek i odpowiedziałem, że dochodzi 11. Przyglądając się jej zdziwiłem się, że nie spytała o to jaki mamy dzień, choć prawdopodobnie ta wiedza była jej w tym momencie zbędna. Kobieta podziękowała i odeszła w stronę zarośniętego bluszczem budynku.

Kontynuowałem zwiedzanie tego hipisowskiego skansenu zwracając uwagę na napisy na murach. Oprócz typowo anty systemowych frazesów, pojawiały się hasła krytykujące ciężkie narkotyki. Nie dotyczyły marihuany i haszyszu, które uznawane są za zwykłą używkę, z czym osobiście się zgadzam. Tu przechodzimy do Green Zone, w której obowiązuje absolutny zakaz fotografowania. A to z powodu marihuany sprzedawanej, niczym pomidory na targu. Naprawdę! 

Pierwszy raz na oczy widziałem takie ilości trawki w jednym miejscu!


Słodkawy zapach bił po nozdrzach tak mocno, że miałem wrażenie biernego odurzenia. Sami sprzedawcy niezbyt kryli się ze swoim towarem, jednakże twarze ukrywali pod rozmaitymi chustami i maseczkami chirurgicznymi. Tu należy zaznaczyć, że w wolnym mieście obowiązuje zakaz posiadania i zażywania ciężkich narkotyków. Niestety Christiania osławiona jest w tym, że zamieszkuje ją wielu dilerów.

A wracając do zieleni, Christiania ma jej dużo. Jest to chyba najbardziej zadrzewione miejsce w całej Danii – są nawet palmy. Architektura jest tu też nietuzinkowa. Jako, że nie ma tu urbanisty, czy naczelnego architekta, każdy sklecał swoje domostwo, jak mógł i z czego mógł. To samo tyczy się przydomowych ogródków. Warto także przyglądnąć się byłym budynkom wojskowym, przearanżowanymi w domy, przedszkola, bary, czy restauracje.

A co z ludźmi?Ludzie żyją tam powoli, nikt tam nie biega (co zresztą i tak jest zakazane), nikt nie wydaje się nigdzie spieszyć. I atmosfera zdaje się być tam sielankowa, choć na mnie, jako obcego patrzeli z podejrzeniem. Nic dziwnego, w końcu byłem „gringo” z aparatem u boku. Myślałem wtedy, że to już dość wrażeń z Christianii i czas na zwiedzanie reszty Kopenhagi. Już skierowałem swoje kroki w stronę bram Miasta, gdy w uliczce minęła mnie grupa policjantów zaopatrzona w hełmy, pistolety i… kamery sportowe. Tak, dobrze przeczytaliście, kamerki przytwierdzone do umundurowania. Był nawet jeden funkcjonariusz z pełno wymiarową apteczką w plecaku. To oznaczało jedno! Musiałem iść za nimi…

Jako fotograf nie mogłem odpuścić sobie tej niebywałej okazji zrobienia dobrych zdjęć.

W centrum Christianii okazało się, że jest więcej takich policyjnych grup. Weszli oni od różnych stron i metodycznie przeszukiwali Miasto. Każda z grup miała też własnego „kamerzystę” dokumentującego całą akcję. Tą samą strategię objęli mieszkańcy Wolnego Miasta, nagrywając policjantów. 

Cała ta zabawa w kotka i myszkę zaczęła wydawać się coraz dziwniejsza. Okazało się bowiem, że policja szuka nielegalnych substancji, w tym także marihuany, która o dziwo zniknęła. Nawet w Green Zonie w której jeszcze kilka minut temu było jej pełno, nagle zrobiło się czysto. „Straganiarze” zawinęli się szybciej, niż David Copperfield w jednej ze swoich sztuczek. Atmosfera także zgęstniała. Na głównym placu z głośników zaczął lecieć „Gangland”. Wszyscy podejrzliwie przyglądali się policjantom, którzy z poważnymi minami zaglądali pod każdy kamień.

Cała akcja trwała kilkadziesiąt minut. Wychodząc z Christianii widziałem jeszcze policjantów z mokrymi czołami pakujących się do wozów.
Co myślę o Christianii? Tak, jak mówiłem, to dość dziwne miejsce. Kapitalizm mieszający się z anarchią. Miasto, które powstało z niczego i nie przypomina niczego innego. Jak każde ma swoje problemy i bolączki, ale także i dobre strony. Ja życzę Christianii i jej mieszkańcom jak najlepiej, a Wam życzę byście zdążyli ją zobaczyć, zanim zniknie.


INTERESUJE CIĘ DANIA?
ZOBACZ RÓWNIEŻ:

DANIA. INFORMACJE PRAKTYCZNE
5 MIEJSC, KTÓRE MUSISZ ZOBACZYĆ W PÓŁNOCNEJ JUTLANDII
KOPENHAGA | ZAPLANUJ JĄ Z NAMI


Może również Ci się spodoba

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *