Widziałeś poprzednie części? 

DROGA, KTÓRA NIEMAL KOSZTOWAŁA NAS ŻYCIE. MAJORKA DZIEŃ 1. CZĘŚĆ 1
ZEPSUTY SKUTER, PUSTY BAK I NOC W GÓRACH. CZĘŚĆ 2

Budzik zaczyna brzęczeć około 7:30. Zdaje się, że nikt z nas nie ma ochoty wbić sobie do umysłu, że czas wstawać. Spaliśmy około 5 godzin, ale czas niestety nagli. Nie chcemy, aby kolejny dzień był nieudany, jak poprzedni, poza tym musimy jechać do Palmy znaleźć mechanika, który naprawi uszkodzony bagażnik. 


Nasz plan obejmuje śmignięcie do stolicy, załatwienie spraw z kaskiem i pojazdem, po czym ruszenie drogą MA 11 w stronę Sóller. 


Nie mieliśmy czasu na śniadanie, więc zatrzymujemy się przy Eroski, tanim sklepie spożywczym na Majorce i kupujemy coś na drogę. Ważna jest też woda, dnia poprzedniego zużyliśmy cały jej zapas. Dzisiejsza trasa może i nie jest tak długa, gdyż całkowity nasz plan obejmuje 85 kilometrów, ale znając naszego pecha, nie możemy pozwolić sobie, aby jechać w drogę bez butelki napoju.


Dojeżdżamy do Palmy około 9. Póki co stolica, a przynajmniej jej niecentralne ulice, nie jest przepełniona turystami. GPS w naszym telefonie kieruje nas do najbliższego mechanika, który na nasze nieszczęście okazuje się zamknięty. Nie poddajemy się i szukamy dalej. Podjeżdżamy pod kolejne adresy, z czego jeden z nich wreszcie jest otwarty. 


NIE NAPRAWIAMY SKUTERÓW

Warsztat jest niewielki i niczym nie przypomina tych, jakie możemy spotkać w Polsce. Przypomina mi trochę takie garaże z latynoskich filmów, gdzie rozlany olej zdobi betonową podłogę, a większość pracowników spędza czas, popijając chłodną cerveza, powolnie grzebiąc pod maską starego el coche. 


   – Nie naprawiamy skuterów – mówi łysy facet, mieszając kataloński z angielskim. Na Majorce większość posługuje się właśnie tym językiem. Znalezienie osoby mówiącej płynnym angielskim wydaje się czasem graniczyć z cudem nawet w centrum Palmy. 


Nie poddajemy się. W końcu nie chodzi o sam motor, a o uszkodzony mechanizm zamykający bagażnik. Nie trzeba do tego fachowców, a jedynie sprzętu, którym my nie dysponujemy. 


Nasza towarzyszka bierze faceta za rękę i wyciąga go z warsztatu na uliczkę, gdzie stoi nasz skuter. Wskazanie wyrwanego zapięcia palcem daje najlepszy obraz naszego problemu i już po chwili mężczyzna wraca z narzędziami. Kolejny zainteresowany tematem pracownik wyłania się z garażu. On też nie mówi po angielsku. 


Naprawa trwa chwilę, lecz po niej zapięcie jest jak nowe. Znowu jest na swoim miejscu i ponownie mamy możliwość zamykania bagażnika na klucz. Cieszymy się jak wariaci, rzucając „gracias” na lewo i prawo.


TWO CERVEZA

Pytamy o cenę, trochę martwiąc się, że kwota może zepsuć nam humor na co najmniej pół dnia. 


   – No pay, no pay. – Potrząsa głową z uśmiechem. – Gratis. 


Jesteśmy uszczęśliwieni, a jednak nalegamy, aby zapłacić cokolwiek. W końcu uratowali nam 150 euro kaucji, chociaż o tym nie wiedzą. 


   – Two cerveza. – Wskazuje na siebie i kolegę. 


Z radością biegniemy do pobliskiego sklepu po dwa piwa. 
Po naprawie załatwiamy wymianę zepsutego kasku. Mężczyzna z wypożyczalni nie jest zdziwiony. Podobno wszystkie kaski z tej serii mają wady. Pokazuje nam stos uszkodzonych, a następnie daje nowy. 

Wreszcie możemy jechać dalej. Nasz dzień powoli idzie zgodnie z planem. Zatrzymujemy się w niesamowitym Sóller, gdzie raczymy granitą ze świeżo wyciskanych cytryn z lokalnych sadów. Podziwiamy stary tramwaj, który jeździ z Sóller do Port de Sóller. 

Zabytkowy tramwaj w Sóller i najpyszniejsze soki z cytrusów.


Kolejnym przystankiem jest przecudowna miejscowość Fornalutx. Uznana za najpiękniejszą wieś Hiszpanii okazuje się być o niebo piękniejsza niż wychwalana Valldemossa. Wąskie uliczki zapełnione cudownymi kwiatami. Jadąc tu, podziwiamy ciągnące się sady pomarańczy, cytryn i limonek na tle niesamowitych gór. 


Później decydujemy się na kąpiel w Port de Sóller. Nie mamy czasu na wielkie zwiedzanie portu, ale odpoczywamy przez chwilę na plaży, ciesząc się słońcem. Niezbyt podobają nam się tłumy tutaj, więc ustalamy, że kolejny przystanek robimy w Deia. 

Parkingi w tak znanych miasteczkach są z reguły płatne. Dlatego też wynajęliśmy skutery, gdyż parkingi dla nich w większości są bezpłatne – choć często zapchane. Podczas naszej podróży po Majorce nie mieliśmy problemu z parkowaniem, zawsze znalazł się skwerek, w którym mogliśmy pozostawić nasz pojazd. Napisaliśmy o tym cały wpis Skuterem po Majorce. Parkingi, kultura jazdy, na co zwrócić uwagę. 

Plaża w Port de Sóller

KOLEJNE ZGUBIONE KLUCZYKI

Pakujemy się do naszych skuterów, kiedy słychać ciche brzdęknięcie metalu. W panującym gwarze miasteczka takie dźwięki kompletnie nas nie ruszają, jednak jedna z naszych towarzyszek patrzy na nas ze zdenerwowaniem i rozbawieniem jednocześnie. Po chwili, jak na zawołanie wszyscy rzucamy się do ulicznego kanaliku. 
Klucz od naszego hostelu leży na jego dnie, a my dziękujemy, że prócz śmieci nie ma w nim wody. 

Nie udaje nam się unieść kratki. Jest przymocowana do chodnika. Spacerujący obok ludzie już zaczynają się nami interesować, jednak nikt z nich nie decyduje się nam pomóc. W sumie nie jest nam potrzebna pomoc. Wychowaliśmy się poniekąd na ulicy. Klucze wyciągane z piwnic starych kamienic czy kanalików były naszą codziennością. 


Szybko budujemy wędkę ze sznurówki z buta i wyginamy kółko od drugich klucz na kształt haczyka. Moment skupienia i wyławiamy zgubę z dna kanału. Od teraz omijamy wszelkie dziury w ziemi i chowamy klucze głęboko w torby. 

Fot.1 Nasz klucz do hostelu leżący na dnie kanału ulicznego. Fot.2 Tworzenie wędki ze sznurówki i kółka od innego klucza.

Po wczorajszym dniu i dzisiejszym mamy dosyć przygód. Zdaje nam się nieprawdopodobnym to wszystko, co spotkało nas przez pierwsze dni na Majorce. Podążając krętymi drogami, dostajemy się do Deia, a następnie do Valldemossy, z której już prostą drogą wracamy do Palmy, aby oddać wypożyczone skutery. 



KAUCJA LĄDUJE W NASZYCH DŁONIACH

Kiedy kaucja ląduje w naszych dłoniach, czujemy, jak ciążący na naszych ranieniach ciężar odlatuje. 

Czy to pech chciał, aby nasze wakacje tak właśnie wyglądały? 
Nie. Wręcz przeciwnie. Wszystkie te przeciwieństwa postawiły nas w sytuacjach, w których nigdy byśmy się nie znaleźli, gdyby nie chęć wyjechania poza ramy zaplanowanych przez wakacjowiczów tras. Chcieliśmy przez te kilka dni doznać Majorki w najszczerszym tego słowa znaczeniu. Pragnęliśmy poznać ją od kuchni i życzyliśmy sobie, aby otwarła się przed nami tak, jak tylko otwiera się przed jej mieszkańcami.


Dostaliśmy to od niej. Pokazała nam swoją naturę, której mogliśmy zaczerpnąć przez te krótkie dni. 


Czy zniechęciła nas do siebie? 


Wręcz przeciwnie. Majorka może nas się jeszcze spodziewać. Bo wszystkie niezaplanowane sytuacje tworzą najpiękniejszą i najprawdziwszą podróż życia. 


Może również Ci się spodoba

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *